Łezka kręciła się w oku i żal ściskał serce. Ale nastał czas rozstania. Karolek i Karolcia – para borsuków wychowanych od pierwszych dni życia przez lek. wet. Radosława Fedaczyńskiego – pożegnały swojego opiekuna. Pomaszerowały w dzikie ostępy bieszczadzkiego lasu. Wróciły do natury. Tylko tu będą szczęśliwie.
Borsuczki tuż po urodzeniu spotkało wielkie nieszczęście. Ich nora została zniszczona podczas prac budowlanych, a mama zginęła.
Sierotkami zaopiekował się dr Radosław Fedaczyński (40 l.) z lecznicy weterynaryjnej Ada w Przemyślu. Matkowanie maluchom wymagało nie lada poświęcenia. Koral i Karolcia, bo tak dostały na imię sympatyczne futrzaki, co dwie godziny domagały się uwagi i jedzenia. – Na początku musieliśmy je karmić smoczkiem. Do tego były obowiązkowe masaże brzuszków, utrzymywanie stałej temperatury, szczepienia i oczywiście dużo czułych słów – opowiada lekarz.
Zobacz też:
Maluchy rosły jak na drożdżach, a w ośrodku miały jak w bajce. Nie musiały się martwić o schronienie, ani po pokarm. Ale gdyby dłużej zostały, skazane byłby na życie w klatce. Choć bardzo przywiązały się do swojego opiekuna, nastał czas, aby się pożegnać.
Karolek i Karolcia zostały wywiezione w bezpieczne miejsce w Bieszczadach. Kiedy wypuszczono je z klatki, po raz pierwszy poczuły zapach lasu – swojego prawdziwego domu. Były nim oszołomione. Rozglądały się uważnie i nieco niepewnie maszerowały ku nieznanemu. Kilka razy obejrzały się na swojego opiekuna, ale nie wróciły. Smak wolności był silniejszy. Po chwili zniknęły w leśnej głuszy. Czy sobie poradzą? O wszystko zadba natura, instynkt im podpowie, co mają robić, aby przetrwać. Na razie dostały wyprawkę. To dość pokaźne sadełko. To ono pozwoli im przetrzymać trudne, zimowe miesiące.
Zobacz też:
Groźna choroba dotknęła nasze żubry. Z bólu wyrywają sobie oczy i zabijają się o drzewa
Wąż dusiciel wspina się po drzewie w Bieszczadach