Trudno pogodzić się ze śmiercią bliskiej osoby. Nawet wtedy, kiedy ktoś codziennie naraża życie i walczy na wojnie. Po śmierci Janusza Szeremety, który poległ na ukraińskim froncie, największym pragnieniem jego rodziców było sprowadzenie ciała ich syna do kraju, aby mogli na miejscu dbać o jego pamięć, mogli zapalić świeczkę na jego grobie. To życzenie udało się spełnić. W rodzinnych Szklarach pod Rzeszowem odbył się pogrzeb żołnierza.
22 grudnia Janusz Szeremeta (†41 l.) spoczął na cmentarzu parafialnym w Szklarach w powiecie rzeszowskim. Jego trumna w kaplicy była przysłonięta flagą Polski i Ukrainy. Uroczystość miała charakter świecki, choć ksiądz w kaplicy odprawił krótkie nabożeństwo i zmówił modlitwę.
Zanim trumnę opuszczono do grobu, mistrzyni ceremonii wspomniała zmarłego – jakim był człowiekiem, czego dokonał. Głos zabrał także brat Janusza – Marcin. – Liczyliśmy, że wróci do domu na święta. Poległ na froncie. On zawsze szedł za głosem serca… Był ciągle w akcji – wspominał brat.
Zobacz też:
Janusz Szeremeta w lokalnej społeczności był znany jako „Kozak”. Lubił kulturę kozacką, zwłaszcza jej ducha walki o wolność. Swoje fascynacje prezentował podczas różnych spotkań. Miał tysiące twarzy, pasji i zainteresowań. Był taksówkarzem w Anglii, aktorem z dyplomem, kaskaderem, podróżnikiem. 14 lat mieszkał w Wielkiej Brytanii. Na Wyspach zostawił żonę i trzech synów. Jego związek przechodził kryzys. Był też związany z Ukrainką, z którą miał córeczkę. Dziewczyna ma teraz 7 lat.
To właśnie córkę i jej matkę postanowił ewakuować z Zaporoża, kiedy w lutym doszło do rosyjskiej inwazji. Wiedząc, że są bezpieczne w Polsce, postanowił zostać na Ukrainie. Zdecydował, że wstąpi do międzynarodowego legionu.
– Jestem tu dla siebie, dla wolności, ja tutaj muszę być – mówił w reportażu w Polsat News.
Choć było to bardzo rzadkie, przez znajomych przekazywał wiadomości, które były publikowane w mediach społecznościowych: „”Kontaktuje się z Wami przez przyjaciela. Dla bezpieczeństwa nie mamy aplikacji oraz social mediów. Nie wiem też, co mówią w telewizji. „To wyglądało jak w filmie! Latające przed nosem rakiety, ogromna panika wśród ludzi” – przekazywał w jednej z wiadomości.
Na froncie wykazał się wielkim męstwem i odwagą. Dwa razy wyniósł spod ostrzału rannych kolegów. Był dowódcą 30-osobowej międzynarodowej grupy żołnierzy. Zginął 4 grudnia na polu walki. Bił się do ostatniego naboju. Ostatni magazynek przekazał koledze. Tego dnia zginęli też dwaj jego towarzysze – Polak oraz Amerykanin.
Janusz pozostawił w rozpaczy swoich bliskich. Dla nich na zawsze pozostanie dobrym synem, bratem, ojcem, dobrym człowiekiem.