„Łukasz, dziękujemy za wszystko co zrobiłeś dla rodziny, dla jednostki i dla tych, którym zdążyłeś pomóc. Wierzymy, że będziesz patrzył na nas z góry i opiekował się nami gdy będziemy nieśli pomoc innym, tak jak robiłeś to Ty” – piszą koledzy z OSP w Straszydlu koło Rzeszowa. W ten sposób w ubiegłym tygodniu pożegnali tragicznie zmarłego prezesa.
Łukasz było nad Jeziorem Solińskim, w mało znanym zakątku, z dala od zatłoczonych plaż. Znał okolicę, wypoczywał tu nie raz, obok jest keja Politechniki Rzeszowskiej, w której kiedyś pracował. Był księgowym, ale w swoimi rodzinnym Straszydlu wszyscy go znali jako prezesa miejscowej OSP.
Nad jezioro pojechał z narzeczoną. Palili grilla i kiedy zbierali się do domu, mężczyzna ze strażackiej przezorności postanowił nie zostawiać tlącego się węgla. Chciał go ugasić wodą z jeziora. Poszedł ją nabrać na mostek, nagle potknął się i wpadł w głębinę. Nie zdołał się wydostać. Zniknął pod powierzchnią. Próbowała go ratować 27-letni dziewczyna, ale była bezradna.
Na pomoc ruszyli strażacy. Na miejscu szybko pojawiła się ekipa nurków, która w wakacje odbywa w Polańczyku szkolenia. Około godz. 23 wydobyto ciało mężczyzny. Niestety, mimo trwającej ponad godzinę akcji reanimacyjnej, nie udało się go uratować.
Łukasz miał 35 lat. Wszyscy współczują bliskim tragedii. Ludziom żal rodziców. Syn opiekował się nimi. Mieli tylko jego…