W nocy, gdy normalni ludzie śpią, a psy szczekają na duchy, w jednym z gospodarstw pod Soliną wydarzył się horror. I nie, to nie były wilki. To też nie zbłąkana wataha z kosmosu. To były… niedźwiedzie.
Wdarły się do budynku gospodarczego i zrobiły to, co mają w naturze. Ale zrobiły to z precyzją, jakby wiedziały, co, gdzie i po co. W rezultacie – 21 martwych kóz, zero sentymentów. Rano gospodarze zastali miejsce jak z dokumentu o dzikiej przyrodzie – tylko że bez lektora z Discovery.
„Miś tu nie przyszedł się przytulać”
– One już się nie boją ludzi. One wiedzą, że tu są kury, kozy, resztki w śmietniku, czasem kabanos na grillu – mówi jeden z mieszkańców. – To nie są misie z bajki. To są recydywiści – dodaje i spluwa przez ramię.
Wieś, co ma nieco ponad trzysta dusz, z pozoru spokojna, zaczyna żyć w trybie alarmowym. Przed snem niektórzy zakładają czujki ruchu. Inni po prostu modlą się, żeby to nie była ich noc. Agroturystyki zamykają furtki na zasuwy, turyści robią sobie selfie z napisem „uwaga niedźwiedź”, a miejscowi? Miejscowi już się nie śmieją.
Wójt nie przebiera w słowach
Adam Piątkowski, wójt gminy Solina mówi wprost: „Potrzebujemy zgody na redukcję populacji”. Tłumaczy, że akcje płoszenia i wywożenia niedźwiedzi w inne rejony działają… do czasu. One wracają. Bo są mądrzejsze, niż się wielu wydaje.
– Nie mamy już narzędzi. Gmina nie jest w stanie zapewnić bezpieczeństwa. To są realne zagrożenia – mówi zdesperowany w rozmowie z Radiem Rzeszów.
Państwo odpisało: proszę złożyć wniosek
Tu nie pomoże miodek ani szeptucha. Tu trzeba pieniędzy, odstraszaczy, decyzji urzędowych. A na razie? Mieszkańcy mogą co najwyżej złożyć wniosek o odszkodowanie.
W 2024 roku takich zgłoszeń do Regionalnej Dyrekcji Ochrony Środowiska w Rzeszowie było ponad pięćset. Głównie przez niedźwiedzie. W sumie poszło na to 560 tysięcy złotych, prawie trzy razy więcej niż rok wcześniej.
A w tym roku? Może być lepiej. Albo gorzej. Albo bardziej dziko. Jak to w Bieszczadach.