– Ja tam z elektroniką się nie kłócę… do momentu, aż wjedzie mi pod nogi. Dostałam ten cały „robot sprzątający” od wnuczki. Mówi: – Babciu, to ci życie odmieni. No i odmienił. Teraz zamiast spokojnie wypić kawę, siedzę na taborecie jak na tratwie i czekam, aż potwór przetoczy się pod stołem.
Pierwszego dnia nie zdążyłam się przyzwyczaić, a on już mi wjechał w kapcia. Myślałam, że to kot. Ale nie – to było coś znacznie bardziej perfidnego. Kręcił się jak po spirytusie i warczał, jakby znał mój harmonogram sprzątania lepiej niż ja. A jak zobaczył miotłę… to nagle uciekł pod komodę. Mądry skubany!
Wzięłam go na sposób. Zamknęłam w kuchni i powiedziałam: – Masz tu swoje pole bitwy.
No i co zrobił? Rozlał moją zupę, wjechał w miskę z ziemniakami i zawiesił się w kącie. Tyle z tej jego „inteligencji”.
Nie wiem, jak wasze roboty, ale mój chyba jest złośliwy. Jakbym go kiedyś zobaczyła z pilotem w ręce, to się nie zdziwię.
Tyle ode mnie. A teraz idę… ręcznie poodkurzać.