Śmierć niespełna 15-letniego Olka w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym w Łańcucie od początku wydawała się dziwna. Okazało się, że to nie był wypadek, choroba, ani akt desperacji. To było morderstwo! Do zbrodni przyznał się współlokator z pokoju, rówieśnik ofiary.
Jak wcześniej informowaliśmy, Olek trafił do ośrodka 3 września. Został przywieziony z Izby Dziecka w Katowicach, a wcześniej przebywał w domu dziecka w Bytomiu.
W Łańcucie młodzieniec został umieszczony na kwarantannie – to standardowa, wewnętrzna procedura, której poddawani są nowo przyjęci wychowankowie ośrodka. Niebawem miał być z niej zwolniony, bo pierwszy wykonany test na koronawirusa był negatywny.
W pokoju nie był sam. Mieszkał wspólnie z rówieśnikiem, z którym przyjechał tym samym konwojem ze Śląska.
7 września około godziny 10 współlokator, podczas wydawania śniadania, poinformował wychowawcę, że kolega z pokoju leży w łóżku i prawdopodobnie nie żyje. Pracownik ośrodka natychmiast wezwał pomoc. Lekarz z pogotowia ratunkowego stwierdził zgon.
Wykonano sekcję zwłok. Wstępnie wykazała ona, że przyczyną śmierci było zatkanie dróg oddechowych ciałem obcym. W przełyku znaleziono kulkę z papieru toaletowego.
Teraz okazało się, że doszło do zabójstwa. Przyznał się do niego 15-letni współlokator ofiary. Chłopak został umieszczony w Schronisku dla Nieletnich. Sąd Rodzinny zdecyduje, czy będzie mógł odpowiadać za zbrodnię jak dorosły przestępca.
Ustaliliśmy, że zamordowany Olek trafił do Łańcuta po raz pierwszy. Powodem jego umieszczenia w ośrodku były ucieczki z domu dziecka w Bytomiu. Miał przyjmować leki z powodu nadpobudliwości. W placówce zachowywał się spokojnie. Na nic nie skarżył. Jeszcze kilka godzin wcześniej, zanim poszedł spać rozmawiał telefonicznie z matką.
Podejrzany o zabójstwo chłopak był w ośrodku w Łańcucie już drugi raz. Chłopak był notowany m.in. za rozboje.