Pierwsze głosowanie bez rozstrzygnięcia. 7 maja nad Kaplicą Sykstyńską uniósł się ciemny dym – znak, który rozumieją wszyscy, nawet jeśli nie znają łaciny. Na Placu Świętego Piotra 25 tysięcy ludzi patrzyło w niebo, z nadzieją, z modlitwą, z cierpliwością, która dziś jest czymś rzadkim.
Mewa, która wcześniej krążyła nad kominem, wracała i odlatywała jakby w rytmie samego Ducha. Usiadła, spojrzała, zakłapała dziobem – i jakby powiedziała: dajcie spokój, i tak go nie wybiorą. Po czym znowu zniknęła w wieczornym niebie. Trudno się z nią nie zgodzić – ma lepszy timing niż większość ekspertów od Watykanu.
To właśnie jest siła konklawe: nie szybkość, nie tempo, nie wynik na żądanie. Tylko cisza, proces i wiara, że Duch Święty działa nie w mediach społecznościowych, ale w głębi sumienia tych, którzy decydują.
Nie wiemy, kiedy pojawi się biały dym. Ale wiemy, że to czekanie ma sens