Morderca zaplanował zbrodnię doskonałą. Starannie zatarł ślady, ukrył w nieznanym miejscu ciało, precyzyjnie wyliczył czas, wybierając dogodny moment ataku, kiedy ofiara wyjdzie na ganek zapalić ostatniego papierosa przed snem. Zadbał o to, aby nikt go nie widział. I faktycznie, nikt nie widział jego twarzy. Ale mimo to sądy – najpierw Okręgowy w Krośnie, a potem Apelacyjny w Rzeszowie – nie miały wątpliwości. To Janusz G. (58 l.) zamordował swoją byłą żonę Halinę (52 l.). Skazał go za to na 25 lat więzienia. Ale mężczyzna nie dawał za wygraną. Szukał swojej ostatniej szansy przed Sądem Najwyższym.
4 stycznia o 9 rano Sąd Najwyższy w Warszawie zabrał się, aby rozpatrzeć kasację wniesioną przez obrońcę Janusza G. Sędziowie w trzyosobowym składzie, przy udziale przedstawiciela Prokuratury Krajowej, wydali postanowienie oddalające kasację jako oczywiście bezzasadną.
Przewodniczący składu sędzia Zbigniew Kapiński przyznał, że sprawa jest poszlakowa. Zaznaczył jednak, że to nie wyklucza stwierdzenia winy. Podkreślił, że ciąg poszlak jest bardzo mocny i układa się w logiczną całość. Wymienił dowody: ślady krwi, zeznania świadka, a także motyw.
Sąd Najwyższy uznał, że sąd niższej instancji miał podstawę do dokonania takich a nie innych ustaleń faktycznych.
Kasacja dotyczyła prawomocnego wyroku, wydanego 22 grudnia 2020 r. przez Sąd Apelacyjny w Rzeszowie. Wtedy sędziowie również nie mieli wątpliwości: – Wielokrotnie i wnikliwie analizowaliśmy akta tej sprawy. Znamy je niemal na pamięć, nie mamy wątpliwości. Orzeczenie podejmujemy jednogłośnie, jesteśmy 100 procent pewni – mówił wówczas sędzia Zygmunt Dudziński.
Szykowała się do spania, nagle zniknęła
Dramat rozegrał się 5 sierpnia 2014 r. w Jaśle. Halina G. była pielęgniarką. Miała za sobą nieudane małżeństwo z Januszem. Ale odnalazła szczęście u boku nowego partnera. Mieszkała z dorosłym synem, który feralnego dnia pojechał do znajomych na grilla.
Wieczorem Halina odwiedziła sąsiadkę, wykonała telefony i szykowała się spać. Przed snem lubiła zapalić papierosa na gangu domu. To wtedy – według sądu – prawdopodobnie została zaskoczona przez mordercę, który czaił się w mroku. Mężczyzna przyszedł od strony działek. Jeden ze świadków z dużej odległości widział tylko sylwetkę. Po niej, a także po sposobie poruszania się, na okazaniu, wskazał Janusza G. To była tylko jedna z poszlak.
Kobieta miała zginąć w mieszkaniu od co najmniej jednego ciosu. Oprawca zatarł ślady, ale przeoczył malutkie zacieki krwi, które potem znaleziono na doniczce i w łazience. Ciało owiną w dywanik, który zniknął z przedpokoju. Kiedy syn wrócił do domu, kapcie mamy leżały obok pościelonego łóżka, na kołdrze została jej komórka, grał włączony telewizor. Potem zauważył zerwany medalik. Od razu rodzina była przekonana, że stało się coś strasznego.
Nagrania z monitoringu
Kamery z okolic domu zaginionej nagrały forda transita. Układ rdzy na da dachu auta nie pozostawia wątpliwości, że był to pojazd Janusza. Inne kamery sprzed skupu złomu, który prowadził mężczyzna, feralnego dnia o godz. 20 zarejestrowały jego wyjazd z zakładu, a potem powrót o godz. 22.20. – Mężczyzna miał wystarczająco dużo czasu, aby dokonać zbrodni i wywieźć ciało – mówił sędzia Dudziński.
Auto nie zostało na zakładzie, było zaparkowane znacznie dalej na ulicy. Kamery tej samej nocy, odnotowały dziwne zachowanie Janusza G., bo potem do samego rana aż 11 razy wychodził ze skupu i wracał. Pieszo, czasami rowerem. Twierdził, że samochód się popsuł, że był mechanik. Dodawał, że odbierał też lewy złom. Ale żadnych świadków nigdy nie przedstawił, którzy mogliby potwierdzić te wersje.
Kolejne ślady krwi
W fordzie, na ściance grodziowej i przy drzwiach, policja odkryła malutkie plamki krwi ofiary, co jest głównym dowodem w sprawie.
Ale co stało się zwłokami? Trasa między domem Haliny a złomem została wielokrotnie przeszukana. Sprowadzono nawet specjalne psy tropiące z Berlina, uznawane za najlepsze w Europie do wyszukiwania ludzkich zwłok. Nic nie jednak nie znaleziono. Choć kobieta formalnie nadal uznawana jest za zaginioną, sąd, śledczy, jej rodzina nie mają wątpliwości, że nie żyje.
Obrona oskarżonego dowodziła, że w tej sprawie nic nie jest pewne, a wszystko opiera się tylko na domysłach. – Na przykład nagrania z monitoringu. Nie można na nich rozpoznać postaci. Nie wiadomo, kto kierował autem – tłumaczył mecenas.
Przekonywał, że w 2014 r. zaginęło w kraju 20 tys. osób. – Ile tych spraw kończyło się aktem oskarżenia o zabójstwo? – pytał.
Domagał się uniewinnienia oskarżonego. Janusz G. na koniec procesu apelacyjnego także zabrał głos. – To są tylko przypuszczenia i domniemania – oceniał zgromadzone dowody.
Spór o majątek
Sąd stwierdził, że proces był bardzo trudny, oparty na poszlakach, które tworzą jednak spójną całość. Kluczem do rozwiązania zagadki jest motyw. Tylko Janusz G. – zdaniem sądu – miał powód, aby zgładzić byłą żonę.
Małżeństwo rozpadło się kilka lat wcześniej. Nadal toczyło spór o majątek. Mężczyzna jeszcze kiedy był z żoną, popadł w długi. Aby uchronić się przed egzekucją przepisał swoje udziały na teścia. A najbardziej obawiał się utarty skupu złomu. To był jego świat. Tam spędzał całe dnie, nawet nocował. W sądzie Janusz G. umniejszał znaczenie firmy w jego życiu. – Magazyn nie był mi potrzebny. Był obciążony podatkami, aby je płacić trzeba było ciężko pracować. Dla mnie to było wręcz niewolnictwo – przekonywał.
Janusz G. spór o majątek traktował jednak poważnie. Dwa lata wcześniej napadł byłą żonę na ulicy, rozbił szybę w aucie, zranił nożem. Został za to skazany w zawieszeniu, ale otrzymał też zakaz zbliżania się do Haliny na odległość mniejszą niż 50 metrów. Kobieta zniknęła z domu dzień przed decydującą rozprawą cywilną, dotyczącą właśnie majątku.
Prokurator przypomniała opinię psychiatryczną oskarżonego z wcześniejszych spraw. – Wykazała ona, że to osoba zawzięta, patologicznie zazdrosna, nie uznaje faktów niezgodnych z jej wyobrażeniami – cytowała biegłych prokurator.
Janusz G. odmówił badania wariografem. Mężczyzna ma do odsiedzenia 25 lat. Dla niego to dopiero początek odbywania kary. Kiedy wyjdzie na wolność, będzie już sędziwym emerytem, mającym około 80 lat.
Sąd Najwyższy pozbawił go złudzeń. Jego losu już nic nie zmieni. Czy okaże skruchę, czy ulży w cierpieniu swoim dzieciom i wyjawi, gdzie jest ciało ich matki, aby mogły je godnie pochować?
Zobacz też:
Nie mieli powodu. Bili, aby zabić. Sąd wymierzył im karę
Szukał lepszego życia na Zielonej Wyspie i znalazł śmierć. Zatrzymano Litwinkę