Gdyby nie brawura, gdyby nie alkohol, nie doszłoby do tej tragedii. Małżeństwo by żyło i trzech małych chłopców miałoby nadal rodziców.
3 lipca 2021 r. na drodze w Jamnicy mógł zginąć każdy. Kierowca sportowego audi S7 nie liczył się z nikim i z niczym. Pędził po drodze jak kamikadze. Wyprzedzał na zakręcie i na podwójnej ciągłej. Śledztwo wykazało, że mężczyzna na liczniku miał 120 km/h, a w jego krwi buzowały prawie 3 promile alkoholu.
Jego audi zderzyło się z audi A4, którym podróżowało małżeństwo (39 i 37 lat) z 2,5-letnim dzieckiem. Chłopczyk podczas zabawy w domu uderzył się i rodzice zabrali go do lekarza w Tarnobrzegu na badania. Rodzina na drodze nie miała żadnych szans. Małżonkowie zginęli w czołowym zderzeniu. Ich synek cudem ocalał. On i jego dwóch starszych braciszków (10 i 9 l.) zostali sierotami. Rodzeństwo trafiło pod opiekę rodziny.
Zobacz też:
Prokuratura Okręgowa w Tarnobrzegu zamknęła śledztwo i skierowała akt oskarżenia do Sądu Rejonowego w Stalowej Woli. Za wypadek będzie odpowiada 37-letni Grzegorz G. Mężczyzna w śledztwie nie przyznał się do winy. Grozi mu 14 lat więzienia. Na swój proces oczekuje w areszcie.
Wypadek w Jamnicy poruszył całą Polską, a także politykami, którzy przyspieszyli prace nad zaostrzeniem przepisów. Cześć już obowiązuje, część jest procedowana – m.in. kwestia odbierania pijanym kierowcom samochodów.
Na drodze, gdzie doszło do tragedii niedawno wprowadzono odcinkowy pomiar prędkości.