Wydawało się, że nic nas już w tej polityce nie zaskoczy. A potem Mentzen poszedł na piwo z Trzaskowskim, a do stolika dołączył Sikorski, jakby to był odcinek “Politycy bez granic”. Wódka się nie lała (chyba), ale internet wybuchł tak, jakby ktoś ogłosił koalicję PiS z Netflixem. I nagle tysiące ludzi musiało sobie zadać niewygodne pytanie: czy oni się przypadkiem nie nienawidzą?
Nieporozumienie, które wylało się z mediów społecznościowych, było tak przewidywalne, że aż nudne. Bosak – świeżo poinformowany na antenie, że jego kolega od wolnego rynku popija chmielową “Uśmiechniętą Polskę” z euroentuzjastami – eksplodował z godnością. “Ja bym nie poszedł” – burknął.
Ach, biedna ludzkość. Całe życie w teatrze politycznym, a nadal myśli, że wojna na słowa to autentyczne emocje. Ludzie oglądają politykę jak “M jak Miłość” i są szczerze zdziwieni, że ci wszyscy posłowie nie nienawidzą się naprawdę. Jakby Mentzen i Trzaskowski nie potrafili przeżyć wieczoru bez rzucania w siebie konstytucją i suwerennością.
Tak, uważam, że to normalne. I nie, niekoniecznie “fajne” jak wspólna gra w planszówki, ale uczciwie przewidywalne.
Polityka od zawsze to gra. Publicznie mają obowiązek grać swoje role – jeden wrzeszczy o wolnym rynku, drugi broni Unii jakby była jego babcią, a trzeci cytuje Churchilla i łapie się za czoło, bo nie może uwierzyć, że znowu trafił do polskiego internetu.
Ale potem gasną światła kamer, wchodzi kelner, i nagle, o rany, oni są ludźmi. Może nawet śmieją się z tego samego mema, którego ty udostępniasz z dopiskiem “XD kurła polityka”.
Problem nie polega na tym, że oni piją razem piwo. Problem polega na tym, że ty myślałeś, że nie piją. Że “oni” i “my” to różne planety. A to tylko różne kostiumy. Oni nie szczekają do siebie – oni występują. A my klaskamy, my płaczemy, my rzucamy popcornem. Ale nie zapomnij: to my kupujemy bilety.
Więc może pora wyjść z tego kina. Albo przynajmniej przestać się dziwić, że aktorzy po spektaklu idą razem na browara.