Strażak Arkadiusz Cichocki nie pełnił wtedy służby. Jechał ze znajomymi autostradą A4, kiedy na ich oczach doszło do katastrofy autokaru przy MOP Kaszyce pod Jarosławiem. Natychmiast przystąpił do działania, choć nie miał sprzętu, wsparcia. Szczegółowo przekazał meldunek służbom alarmowym, a potem wszedł do wraku i natychmiast udzielał pomocy najbardziej poszkodowanym.
Drogowy dramat rozegrał się 21 marca, kilka minut po godzinie 23. Ukraiński autokar przebił bariery energochłonne i wpadł do głębokiego rowu i rozbił o stromą skarpę.
Młody strażak jest zawodowcem. Na co dzień pracuje w Komendzie Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Jarosławiu. Znalazł się sam w środku wielkiej tragedii. Ale wiedział, co ma robić.
Rozpoznał i ocenił sytuację, a następnie zadzwonił pod numer alarmowy 112 i podał wyczerpujące informacje dotyczące zdarzenia. Z przeprowadzonego wywiadu z osobami, które o własnych siłach wydostały się z rozbitego wraku ustalił, że autokarem podróżowało 10 osób i są to obywatele Ukrainy, którzy zmierzają do przejścia granicznego w Korczowej.
Nie zważając na zagrożenie wszedł do wnętrza autobusu i stwierdził, że w środku przebywa jeszcze sześć osób. Cztery z nich mogły wyjść o własnych siłach. Swoją uwagę skupił na dwóch kobietach, które zostały uwięzione pomiędzy uszkodzonymi fotelami. Natychmiast przeprowadził badanie urazowe. Kobiety były przytomne, ale uskarżały się na silny ból w plecach. Stwierdził, że ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Poszkodowane pozostawił pod opieką kolegi, z którym podróżował, a sam zajął się dwoma najciężej rannymi mężczyznami. Zaopatrzył ranę jednego z nich. Niestety, drugiemu z poszkodowanych, pomimo prowadzonej resuscytacji nie udało się uratować życia.
W tym samym czasie strażacy, którzy przybyli na miejsce ewakuowali dwie kobiety uwięzione w pojeździe i przekazali Zespołom Ratownictwa Medycznego.
Arkadiusz nie czuje się bohaterem. – Spełniłem jedynie swój obowiązek – mówi skromnie. Ale to dzięki niemu ofiary otrzymały natychmiastową pomoc.