Ropa naftowa kosztuje obecnie tyle samo, co przed wybuchem wojny na Ukrainie. Ale nie ma to jeszcze przełożenia przy dystrybutorze. Paliwo nadal pozostaje drogie. Koncerny naftowe notują natomiast rekordowe zyski.
W lutym, w dniu rosyjskiej inwazji na Ukrainę cena baryłki ropy Brent wynosiła 95 USD za baryłkę. 8 marca cena wzrosła do 128 dolarów. Od tego czasu ceny paliw eksplodowały. W czerwcu surowiec osiągnął już 123 dolary. Ale 16 sierpnia cena na światowych giełdach spadła do 93,82 USD.
Tymczasem na stacjach paliw nadal utrzymywana jest drożyzna. Olej napędowy wciąż kosztuje nieco ponad 7 zł. Spadła natomiast cena benzyny, którą teraz w Rzeszowie można kupić nawet na 6,67 zł.
Międzynarodowe koncerny naftowe od miesięcy zarabiają miliardy dzięki wysokim cenom ropy. Ich zyski rosną jak nigdy dotąd. Szejkowie z Saudi Aramco, największego światowego producenta ropy, w drugim kwartale zarobili ponad 48 miliardów dolarów. Amerykański Exxon niemal potroił kwartalny zysk. Brytyjski koncern BP zarobił ponad trzy razy więcej. Również brytyjski Shell odnotował rekordowy zysk za ostatni kwartał – 11,5 mld dol. W takim samym okresie ubiegłego roku Shell zarobił 5,5 mld dol.
Żadnej korzyści nie mają natomiast kierowcy, którzy narzekają na wysokie ceny i podejrzewają niesłuszne wzbogacanie się operatorów stacji benzynowych.
Najtaniej płacą Węgrzy. Litr benzyny 95 kosztuje średnio u nich 6,18 zł. Za to samo paliwo w Niemczech trzeba zapłacić – 8,28 zł, w Szwajcarii – 10,44 zł, we Włoszech 8,61 zł. W Polsce jest taniej, ale biorąc pod uwagę nasze zarobki możemy zatankować o wiele mniej paliwa niż pracownik w Europie Zachodniej.